Recenzja na dwie ręce pisana

Na wstępie uprzedzam, że będzie to bardzo subiektywna recenzja popełniona przez osobę uwielbiającą gotować, kolekcjonującą książki kucharskie i, co równie istotne, interesującą się historią kuchni.

Dodam również, że wyjątkowo postanowiłam odnieść się do dwóch tytułów dotyczących Lucyny Ćwierczakiewiczowej, gdyż umyśliłam sobie, że literaturę faktu idealnie uzupełni wersja zbeletryzowana odnosząca się do życia królowej polskiej kuchni. Nic bardzie mylnego, ale o tym za moment.

Pierwsza książka, czyli Pani od obiadów, to biografia wydana w sposób bardzo staranny i przemyślany. Już w trakcie wertowania pierwszych stron poczuć można klimat XIX-wiecznej Warszawy, do czego usilnie przyczyniają się zdjęcia targowisk, ulic, parków czy wnętrz budynków naszej stolicy. Do tego dochodzą jeszcze grafiki prezentujące sprzęty kuchenne oraz zdjęcia książek kucharskich z epoki. Jednocześnie tekst obudowany jest przypisami, które wiedzę czerpaną z kart książki poszerzają w istotny sposób.

Biografia rewolucjonizatorki naszej narodowej kuchni napisana jest językiem bardzo żywym i wartkim, co, moim zdaniem, niezmiernie komponuje się z charakterem tytułowej bohaterki. Dużo jest dialogów, wszak Ćwierczakiewiczowa była osobą niezwykle towarzyską, gadatliwą i zarazem nie mającą obiekcji, by mówić to, co pomyśli, nieważne jak bardzo mogłoby to interlokutora urazić. Dzięki temu literackiemu zabiegowi z kart opowieści wyłania się postać barwna, bezkompromisowa, nie bez kozery nazywana herod-babą, prowadząca otwarty salon towarzyski przez dziesiątki lat.

Historia życia autorki 365 obiadów za 5 złotych (pierwsze wydanie w 1860 r, do śmierci Autorki w 1901 r. ukazało się bez mała wydań dwadzieścia) została umieszczona w ogólnych chronologicznych ramach, niemniej jednak często zdarzają się nawroty do określonych wydarzeń oraz dygresje i wtręty, które z biegiem kart stają się nagminnymi powtórzeniami, mogącymi irytować (np. informowanie czytelnika po raz setny, że Ćwierczakiewiczowa była nazywana herod-babą i megierą :). Jednocześnie można odczuć przeogromną sympatię, jaką Marta Sztokfisz, autorka omawianej biografii, darzy swoją bohaterkę (chociaż chwilami ten brak obiektywizmu może odbiorcę drażnić). Sama pisarka również czasem wkracza w świat tekstu, stając się jego współbohaterką, przywołuje swoje przeżycia i przemyślenia.

W moim odbiorze na kartach tej biografii widoczna jest postać nieprzeciętna, wygadana, interesująca się zarówno kulinariami, jak i literaturą i teatrem, łamiąca konwenanse (w wieku dwudziestu lat zakończyła swoje pierwsze małżeństwo stając się rozwódką, w wieku lat dwudziestu trzech powtórnie wyszła za mąż) i posiadająca niesamowity zmysł do prowadzenia interesów. Była bardzo biegła w promowaniu siebie i swych umiejętności, nie miała obiekcji, by opowiadać, jak bardzo wzbogaciła się na swojej pracy (oprócz książek kulinarnych wydawała kalendarze dla gospodyń zapełnione poradami, tekstami literackimi i artykułami naukowymi, które przez wiele lat cieszyły się statusem bestsellerów wydawniczych). Równocześnie potrafiła wielokrotnie wspomagać osoby potrzebujące (powstańcy styczniowi i ich bliscy), dbać o dobro słabszych, nie afiszując się tym. Nie mogąc mieć dzieci, adoptowała wraz z ukochanym drugim mężem Stanisławem córeczkę Teodozję. Jednakże Jej bezkompromisowość i pewność siebie (mówiła, że „Jeden jest tylko Szekspir i jedna Ćwierczakiewiczowa”) doprowadziły do tego, że pod koniec swych dni żyła na uboczu, po wywołaniu skandalu związanego z upublicznieniem opinii na temat dziewcząt, które zatrudniała.

O Ćwierczakiewiczowej z naszej współczesnej perspektywy można by jeszcze rzec, iż była propagatorką zdrowego stylu życia, jak również feministką. „Odchudziła” kuchnię polską, odnosząc się szczególnie często do Anthelme’a Brillat-Savarina i jego Fizjologii smaku, chociaż nie zapominała o takich monumentach polskiej sztuki kulinarnej jak Compendium ferculorum, albo zebranie potraw Stanisława Czernieckiego czy Kucharz doskonały Wojciecha Wielądka. Zachęcała do prowadzenia zdrowego trybu życia, do uprawiania sportów, do częstych kąpieli. Szczególnie dbała o to, by na łamach swych publikacji, jak również artykułów pisanych do „Bluszczu” namawiać kobiety do przejmowania inicjatywy poprzez zdobywanie dodatkowych umiejętności, z których czerpać mogły profity dla swych gospodarstw (proponowała np. zakładanie… hodowli jedwabników), dzieliła się także niezliczoną ilością porad związanych z prowadzeniem domu, higieną, kosmetyką.

Na kartach Pani od obiadów pojawia się wiele postaci z ówczesnego świata kultury – chociażby Eliza Orzeszkowa czy Bolesław Prus, który o najsłynniejszym dziele Ćwierczakiewiczowej pisał tak „Do zawarcia małżeństwa niezbędne są trzy warunki: pełnoletniość obojga, ich wolna, nieprzymuszona wola oraz… 365 obiadów za 5 złotych” (pytanie, na ile na jego opinię wpłynął marketingowy zabieg Pani Lucyny, polegający na corocznym przesyłaniu autorowi Lalki kalendarza dla gospodyń wraz z małym prezentem, czyli nalewką lub zaprawami owocowymi w słoiczku?). Warszawa, pomimo przytłaczających w owym czasie realiów historycznych, odmalowana jest w sposób tętniący życiem, szczególnie opisy targowisk, przekupek, czy dostępnych produktów oddziałują na wyobraźnię, zmysły smaku i zapachu, podobnie zresztą jak przytaczane przepisy, ukazujące w pełnej krasie bogactwo ówczesnych stołów (wybór ryb, mięs, ale i przypraw momentami zdumiewa!).

                                                                fot. A. Rybarczyk

Warto lekturę tej książki wspomóc przeglądaniem przepięknego wydania 365 obiadów z roku 2014, które na naszym rynku ukazało się dzięki Wydawnictwu Bernardinum – dopiero wtedy naszym oczom ukazuje się ogrom tytanicznej pracy, którą wykonała Ćwierczakiewiczowa. Na każdy dzień roku Autorka przygotowała propozycję sutego obiadu (przeciętnie złożonego z 4-5 dań), wyodrębniając przy tym dni postne i świąteczne, szczególną uwagę przywiązując do dostępności produktów i związanej z tym ich świeżości. A wydawałoby się, że to takie nowoczesne postulaty 😉

Natomiast nie warto, moim zdaniem, lektury książki Marty Sztokfisz poszerzać o odczytanie powieści Weroniki Wierzchowskiej Córka kucharki. To, co na pierwszy rzut oka mnie zaintrygowało, czyli sugestia, iż czeka mnie opowieść o wielkiej Lucynie widzianej oczami Jej adoptowanej córki Tosi, okazało się być totalnym niewypałem. Język, którym napisana jest książka, to język papierowy, nijaki (pomimo tego, iż autorka sili się na stylizację), dobór słów wydaje się być momentami pozostawiony zupełnemu przypadkowi (obecność anachronizmów w tekście). Czytając tę powieść po prostu się męczyłam i wcale nie pomógł zabieg transformujący powieść obyczajową w kryminał. Również rozwiązania fabularne, polegające na tym, iż bohaterka w jednym, krótkim akapicie, poznaje mężczyznę, zostaje jego żoną i rodzi mu dziecko, nie pomagały… Nowych informacji na temat Ćwierczakiewiczowej z kart tej książki także nie wydobyłam – wszystkie fakty przywołane w Córce kucharki, jak i wiele więcej odnalazłam w dziele Marty Sztokfisz. Po lekturze tej książki utwierdziłam się tylko w opinii, że współcześnie bycie poczytną pisarką nie oznacza wcale bycia pisarką dobrą!

Do przeczytania Pani od obiadów namawiam – przekonująco i ciekawie odmalowuje świat, który dawno już przeminął, świat, w którym po ulicach jeździły dorożki i zaprzęgi konne, Polacy i Żydzi żyli obok siebie, a miejskie targowiska i place handlowe swoim zróżnicowaniem i ogromem wyboru produktów przyprawiały o zawrót głowy. Córkę kucharki jednak pominę milczeniem.

Agnieszka Rybarczyk

Marta Sztokfisz, Pani od obiadów. Lucyna Ćwierczakiewiczowa. Historia życia, Wydawnictwo Literackie 2018

Weronika Wierzchowska,  Córka kucharki, Prószyński i S-ka 2018

 
 

Dodaj komentarz